Pomimo, że sporo na moim blogu treści pod tytułem: manifestacja i energia podąża za uwagą, to nie należę do tych osób, które promują „only good vibes” i cycki do przodu, podczas gdy człowieka zalewa fala takich uczuć jak: smutek, żal, wkurwienie, rozgoryczenie, strach czy lęk.
Czy idzie zatem pogodzić wiedzę o trójkącie manifestacji (o czym pisałam tutaj), z niezaprzeczalnym poczuciem pustki i marazmu? Co robię w sytuacji, gdy jestem smutna, mam gorszy czas i jednocześnie wiem, że to na czym się skupiam, to rośnie i tego w życiu mam więcej?
Co robię, kiedy przychodzi moment taki, że nawet nie chce mi się wstać z łóżka? Bo nie czuję ku temu solidnych powodów? Mylisz się bowiem, jeśli uważasz że takich dni nie mam.
Zapraszam do lektury.
Chcę uznać mój gorszy czas i jednocześnie nie chcę go kreować jeszcze więcej.
Kontynuując wstęp – uważam, że gorsze dni należy uznać, jako integralną część ludzkiego istnienia, na Planecie Ziemia.
Spotykamy się z różnymi wyzwaniami. Targają nami różne emocje, potrzeby, pragnienia, rany, traumy, marzenia. Będziemy więc odczuwać. I nie należy w takich momentach, kiedy jest słabiej, gorzej, czy źle zakrzywiać i zakłamywać to co widzimy, co się w naszym życiu wyświetla. Bo wyświetla się nie bez przyczyny.
Uważam, że emocjom należy pozwolić przepłynąć przez nas, takimi jakimi są. Jednak z naciskiem na przepłynąć. Nie zatrzymując ich w sobie, bowiem wiąże się z tym sporo dalszych konsekwencji, o czym pisałam w tekście o tym, jak tworzy się własny los.
W momencie, gdy zakłamujemy prawdę, udajemy że pomimo otaczającej nas czarnej dupy, patrzymy na dupę świetlistą, spychamy część nas, do cienia. Ta część nas będzie wołała o uwagę, będzie chciała być ujrzana, oświetlona. Prędzej czy później więc szambo wybije. Być może ze zdwojoną siłą. A Ty będziesz to wąchać, być może porzygasz się od tego fetoru, bo ktoś kiedyś powiedział że masz być tylko na wysokich wibracjach, a Ty uwierzyłaś.
Otóż nie. Nie masz być.
Masz być człowiekiem, świadomie odczuwającym całe spektrum tego, że nim jesteś.
Ot, tyle.
Zatem skoro to mamy wyjaśnione, to lecimy do rozwiązań, bo przecież nie będziemy się skupiać tylko na problemie, prawda?
Co robię, gdy mam gorszy czas?
Pozwalam na niego, ale na krótki czas. Nie chcę w nim tkwić. Uznaję to co wykreowałam, jednocześnie zastanawiam się już nad tym, co chcę wykreować w przyszłości.
Siadam i czuję. Zapisuję co czuję. Stawiam się w roli obserwatora. Patrzę na siebie i analizuję, dlaczego się tak czuję. Szukam rozwiązania.
Gdy znajduję, wdrażam.
Gdy nie znajduję, proszę Stwórcę o pomoc. Mam więc taki zeszycik, który nazywa się: rzeczy, które zostawiam Stwórcy do załatwienia. To taki zeszyt, w którym notuję to, na co już nie mam wpływu, by ogarnęła to za mnie Siła Wyższa. Ta, która mnie kocha i widzi dużo więcej niż ja. I tak się zawsze zadziewa.
Natomiast, by przejść przez ten czas godnie, stosuję metodę małych kroczków.
Nie otwieram mojego kalendarza i nie planuję nie wiadomo jak daleko w przód, by nie przygniatać się jeszcze mocniej. Tym bardziej, że przecież w gorszym czasie trudno o optymizm, prawda? Po co więc w takim stanie mam planować, aranżować przyszłość? To byłby swoisty strzał w kolano.
Planuję więc zrobić tylko jeden krok. Tylko jeden wdech.
A potem kolejny, i kolejny i następny.
I tak pcham dzień do przodu, bez głowy przeciążonej obowiązkami i wyzwaniami.
W tym samym czasie nie rezygnuję z obserwacji siebie, a także moich codziennych praktyk, jakimi są: praktyki tantryczne, joga, relaksacja na macie do akupresury, uziemianie, spacer po lesie, śpiewanie mantr, taniec intuicyjny albo malowanie, bądź gra na moich misach tybetańskich.
Tak czy tak, stawiam się do tego, co te moje wcześniej rzeczone wibracje, dzień w dzień podnosi. Niezależnie od samopoczucia. Tym bardziej właśnie w takich momentach, które chcę potraktować jak paliwo rakietowe, do miejsca w którym będzie mi błogo.
Czy sięgam po tanią dopaminę?
Oczywiście przyznaję się bez bicia, że po tanią dopaminę też sięgnę. Jak już mówiłam, jestem człowiekiem na Planecie Ziemia, któremu daleko do stanu, jakim na co dzień istnieją mnisi tybetańscy. Tania dopamina jest łatwo dostępna, i przynosi szybką, choć oczywiście krótkotrwałą ulgę.
A, że lubię sobie dobrze pojeść, to w pierwszej kolejności moje kroki niosą mnie do lodówki.
Małe kroczki, oczywiście jak mówiłam już na starcie 😀
Sorry, nie będę owijać w bawełnę. Mam już po dziurki w nosie przekłamanego rozwoju duchowego, czy też dietetyków, którzy niby po cukier nie sięgają. Sięgają, tylko nie pokażą Ci tego na Instagramie.
Poniekąd nie dziwota, bowiem ludzie tego od nich wymagają. Sama zajmuję się zawodowo terapiami konopnymi i kiedy wrzuciłam kiedyś na stories relację, jak piję sobie domowe winko na ogrodzie, to dostałam kilka wiadomości, czy wiem co alkohol robi ze zdrowiem, oraz czy wiem że alkohol obniża wibracje. Tak, wiem że obniża, ale moje są tak wysokie, że wręcz muszę je degradować, by nie odlecieć za bardzo – odpowiadam. Wybaczcie sarkazm, ale co mogę więcej? Tym bardziej, że sarkazm jest częścią mojego charakteru, co już dawno zaakceptowałam 😀
Inny przykład? Proszę bardzo. Oprócz terapii konopnych, na co dzień zajmuję się tworzeniem tekstów i stron internetowych. Nie daj więc błooooże, żebym w jakimś stories wrzucanym z lasu, zrobiła literówkę.
Zatem nie dziwmy się, że na Insta same „only good vibes” i wszyscy na wakacjach za granicą, odpoczywający od swoich biznesów marzeń. Sami tego od innych ludzi wymagamy.
Taka dygresja, aczkolwiek w mojej ocenie potrzebna, zwłaszcza w kontekście tekstu o trudnościach w życiu, pisanego przez kogoś, kto na co dzień stara się ludzi przez meandry Planety Ziemia prowadzić.
Lecim dalyj.
W trudnym czasie sięgam też po wdzięczność, jeszcze bardziej niż zwykle.
Zawsze mogłoby być gorzej, co nie? ;D Ups, znowu sarkazm, ale najwyraźniej w takim czasie wyłazi on ze mnie jeszcze bardziej. Akceptuję go. Tak samo, jak to jak się w tym momencie czuję.
Staram się też pamiętać, że kiedy czuję się w życiu głęboko nieszczęśliwa, to zazwyczaj dlatego, że koncentruję się na tym, czego nie mam.
Hej smutku, masz prawo tu być.
Hej gorszy dniu, masz prawo tu być.
Hej bólu. Chodź, masz prawo tu być, widzę Cię. Posiedzimy tu chwilę razem. Jestem dla Ciebie, Ty jesteś dla mnie. Niesiesz dokładnie taką samą wartość jak radość, szczęście, obfitość i zdrowie. Moim zadaniem jest tylko to dostrzec i Cię zaakceptować i pozwolić tu być na takich samych prawach, jak tym uczuciom, które dla mojego umysłu są o wiele bardziej komfortowe.
Gorszy czas, nie zwalnia mnie jednak z zaufania.
Zawsze, ale to zawsze ufam że wszystko i tak wydarza się dla mojego najwyższego dobra.
We wpisie o potrzebach i pragnieniach według wiedzy wedyjskiej, opisałam moją bolesną historię utraty majątku, ale tutaj chciałabym na tę historię spojrzeć z innej strony.
Bowiem ta strata, naprawdę okazała się być dla mnie najlepszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mnie spotkała! Gdyby nie ta historia, nie byłoby mnie tu teraz, w tej wersji, w której jestem.
Ta strata nauczyła mnie ufać niezachwianie, że wszystko, absolutnie wszystko wydarza się dla mojego dobra. Najwyższego dobra i spełnienia marzeń, pomimo że to tak jeszcze nie wygląda.
Podczas remontu zawsze żre się gruz. Zawsze. Ale po remoncie jest pięknie, prawda?
Po prostu robi się miejsce na nowe. Bardziej adekwatne dla Twojego istnienia.
Dlatego choćby teraz obie moje działalności runęły z dnia na dzień, będę na to gruzowisko patrzeć ze spokojem. To na nim powstanie coś jeszcze silniejszego, mocniejszego, większego!
Tak się po prostu dzieje, gdy się w to wierzy i tak się decyduje!
Analizuję najgorszy możliwy scenariusz.
W takich gorszych momentach, czy wyzwaniach, by poczuć się lżej, lepiej siadam … i analizuję najgorszy możliwy scenariusz, który może się pojawić w związku z danym wyzwaniem. Nie po to, by sobie go zamanifestować, ale po to by się z nim zmierzyć na sucho, skonfrontować.
Am I crazy? Maybe.
Jednakże wtedy najczęściej zauważam, że mimo iż jest on najgorszym możliwym scenariuszem, to i tak jestem w stanie przyjąć go na klatę. Nie umrę od niego, a jak umrę to tym bardziej mam go już z głowy ;D – przynajmniej do czasu, aż nie wrócę tu w kolejnym wcieleniu, kręcić się dalej wokół własnego ogona, w ramach tych samych lekcji haha.
To pozwala mi też ułożyć ewentualny plan działania, albo dobrać odpowiednie afirmacje, by absolutnie się nie wydarzył.
Okazuje się bowiem, że te najczarniejsze scenariusze i tak się nie zadziewają!
Mam nadzieję, że wpis okaże się dla Ciebie pomocny.
z miłością
Daria.
DARIA JESZKA
Przebudzona Dusza – Przebudzona do życia z przestrzeni dzikiego serca.
Autorka bloga www.przebudzonadusza.pl, zajmująca się holistycznym prowadzeniem terapii konopnych, a także profesjonalnym copywritingiem, a więc tworzeniem treści dla firm, oraz kreowaniem stron internetowych.
Nie czuje radości, a jest radością.
Nie czuje miłości, a jest miłością.
Nie doświadcza obfitości, tylko codziennie się nią staje.
„JESTEŚ JEDNOCZEŚNIE ARTYSTĄ I DZIEŁEM SZTUKI”. R. Sokół.