You are currently viewing Moje wglądy po Festiwalu Mokosz

Mimo, że słowem rzeźbię na co dzień to nie ukrywam, że
opisanie tego, co doświadczyłam na festiwalu Mokosz, sprawi mi wyzwanie.

Bo jak opisać głębokie czucie?

Mimo wszystko spróbuję, bowiem sporo zaobserwowałam, czym
chcę się z Tobą podzielić.

 

Krótko o samym festiwalu Mokosz.

Festiwal odbył się w połowie sierpnia, w sercu Wielkopolski –
niedaleko Poznania, w przecudownym miejscu pachnącym łąką i jeziorem, z
niezwykle czystą wodą.

Festiwal Mokosz zrodził się w sercach dwóch istot. 

Oleny i
Krzysztofa – to oni go zorganizowali. Namaste piękne dusze. Dobra robota!

 

Ja pojawiłam się tam, by poprowadzić spotkanie,  podczas
którego zabrałam chętnych w podróż do duchowego wymiaru stosowania konopi. Podróż była
zaplanowana na około godzinkę, ale że szczęśliwi czasu nie liczą, a sam czas
jest iluzją – podróż ta przeciągnęła się do ponad dwóch godzin!

Spotkanie odbyło się w przepięknej scenerii. W wigwamie.
Pojawiły się na nim przecudowne istoty, bardzo Wam dziękuję za przybycie,
wspierającą energię i autentyczne zainteresowanie tym, z czym do Was przyszłam.

 

Życie obtoczone w poczuciu wdzięczności

Przez większość festiwalu chodziłam z rozmazanym makijażem.
Wdzięczność za to doświadczenie przychodziła w nieoczekiwanych momentach. Łzy szczęścia
i błogości napływały do oczu same. Nie miałam zamiaru tego hamować w
jakikolwiek sposób. 

Pozwoliłam temu płynąć. 

Tym bardziej, że moją główną
intencją na te dni było: BYĆ i doświadczać własnej ekspresji.

Intencja spełniła się z namiastką.

 

Festiwal obfitował w wiele świadomościowych wydarzeń,
wykładów, warsztatów i koncertów, z których sama czerpałam.

Przed wyjazdem na festiwal obiecałam na moim Instagramie, że będę dużo relacjonować.

Niestety słowa nie dotrzymałam, gdyż za dużo działo się w chwili obecnej.

Ostatnią rzeczą, której pragnęłam, było zakłucanie tego telefonem.

Mam nadzieję, że Waszą ciekawość nakarmię tym wpisem właśnie…

 

Dlatego teraz podzielę się z Wami doświadczeniem dwóch warsztatów, które
wywarły na mnie największe wrażenie.

 

Usłysz swój głos.

Intuicja zaniosła mnie na warsztat ze śpiewu intuicyjnego, który poprowadziła niezwykle ciepła osoba – Anahita.

Ze śpiewem mam tyle wspólnego, ile darłam japę do mikrofonu, upojona alkoholem
podczas studenckich karaoke. Wiecie – kolorowe jarmarki i mój jest ten kawałek podłogi.

Rampam para pamm. 

Zatem sam fakt, że moje bose stopy poniosły mnie do śpiewokręgu, zamiast na
zaplanowaną wcześniej jogę, jest interesujący.

Ale czułam, że w tym wyjściu ze strefy komfortu będzie
złoto. I oczywiście było. Bo tak się dzieje zawsze, gdy tę strefę opuszczasz.

Usłyszenie swojego głosu, jego dźwięku i wibracji, przyniosło wielopoziomowe
ukojenie.

Na co dzień zajmuję się zdrowiem bardzo holistycznie. Wiem
jak uzdrawiający wymiar ma muzyka, dźwięk, śpiew, granie na instrumentach.
Jednak doświadczenie tego w tej niecodziennej dla mnie formie, w tak
bezpiecznej przestrzeni, powaliło mnie na kolana.

Usłyszałam siebie. Moja czakra gardła eksplodowała. Podobnie
jak u reszty istot, które na śpiewie intuicyjnym się pojawiły.

Usłyszałam siebie, WYRAZIŁAM siebie, moja klatka piersiowa wibrowała w rytm
mego głosu. Wibracje te rozprzestrzeniały się po całym moim ciele, docierając
do niemal każdej komórki mojego organizmu.

Czułam się jakby obsiadły mnie moje trzy koty, i w tym samym
czasie zaczęły mruczeć.

Śpiew nakarmił mnie błogością. I apetytem na więcej…

Dlatego już następnego dnia pojawiłam się na kolejnym
warsztacie, który już całkowicie rozwalił mój mózg.

 

Cokolwiek to jest … wytańcz to!

Drugiego dnia moje bose stopy zaprowadziły mnie na warsztat
z Ecstatic Dance. 

Ekstatyczny taniec.

I znów – z tańcem mam tyle wspólnego, co ze śpiewem. Upojone
alkoholem czasy studenckie i pląsy do ogłuszającej muzyki techno 😀

Choć nie ukrywam, że od pewnego czasu otwierałam się na tę
formę medytacji coraz mocniej, nieśmiale próbując w samotności, tak wiesz … gdy
nikt nie patrzy, pobujać się w rytm muzyki.

Pobujać.

Ale nie pląsać jak szalona na środku mokoszowej łąki ;D

Po około 15 minutach tańca coś we mnie puściło. Obróciłam się
całym ciałem w stronę słońca, niczym słonecznik w środku lata.

I przyzwoliłam memu ciału wybrzmieć.

Słoneczne promienie odbijające się
od jeziora, dźwięk szumiących liści, zapach ziół i uśmiechnięte wokół mnie tańczące błogo
buzie sprawiły, że znów … popłynęło.

Poruszyłam dosłownie każdym kawałkiem moje ciała. Każdym.
Moje bose stopy całowały Matkę Ziemię, a ciało poruszało się w rytm muzyki
pieczołowicie przygotowanej wcześniej, przez piękną kobietę, która dla nas to
poprowadziła.

Ciało poruszało się tak, jak tego pragnęło. Jak chciało. A ja się temu oddałam.
Puściłam kontrolę całkowicie. I znów … wiele razy popłynęły łzy wdzięczności.

Nie wiem ile to trwało, bo czas się zatrzymał. Po wszystkim
położyłam się na łące, łącząc się z twórczą energią moich kobiecych organów, co
jeszcze bardziej mnie wzruszyło i pozwoliło poczuć, doświadczyć mojej własnej
ekspresji.

Całe ciało odpoczęło. Zrelaksowało się, za czym od razu
podążył umysł, ponieważ to tak działa.

Psychosomatyka, czyli dziedzina nauki z której czerpię
garściami, to jedno (psychosomatyka bada wpływ stanu umysłu, traum i psychicznych ran, na schorzenia
ciała fizycznego). Natomiast to w jak prosty sposób za pomocą ciała, za pomocą wprawienia
go w ruch, możemy oddziaływać na stan psychiczny, to drugie.

Ugruntowałam więc moją wiedzę w tym doświadczeniu.

Nie zamierzam przestawać.

Od teraz do mojej codziennej higieny dołączam taniec i
śpiew. Takie to wywarło na mnie wrażenie…

I chciałabym, aby i w Twoim istnieniu te formy medytacji w
ruchu oraz własnej ekspresji zagościły.

Jesteśmy połączeniem ciała, ducha i umysłu. 

POŁĄCZENIEM, które wzajemnie na siebie oddziałuje.

Korzystajmy z przejawu każdego aspektu naszego
boskiego organizmu.

Wszystko leczy i uzdrawia. Wszystko ma medycynę w sobie.

To Ty nadajesz znaczenie.

To Ty decydujesz o tym, co Cię ozdrowi, co doda sił i
witalności, by to życie przeżyć w pełni jego potencjału.

 

 

Moc duchowego uziemienia.

Cały festiwal chodziłam na boso. Nie założyłam butów ani na sekundę.

To jeszcze silniej
kontaktowało mnie z energetyką miejsca, czuciem ludzi i ich częstotliwości, a
także mnie samej.

Uważność i obecność to są te jakości, które w sekund pięć
pojawiają się, gdy tylko staniesz boso na ziemi. I postanowisz iść przed
siebie. 

Wyłączasz myślenie o wczoraj. Wyłączasz myślenie o jutrze. 

Jest tylko i wyłącznie teraz. 

I chęć stawiania kroków tak, by na nic nie nadepnąć. Na żaden kamień lub
pszczołę.

Wyostrzasz zmysły. Jesteś. Po prostu jesteś stawiając każdy
bosy krok przed sobą. 

Zrobię o tym osobny wpis… tu tylko nadmienię, że warto
będzie śledzić mój blog, by przekonać się o mocy uziemienia i doświadczenia
tego, jak łatwo jest być. Tak łatwo jest BYĆ kochani… wystarczy zdjąć buty.
Proste lekarstwo dla przebodźcowanego na co dzień umysłu.

 

Co jeszcze?

Ludzie. Ludzie. Mokosz był i w przyszłym roku także będzie o
ludziach. O nas. TAKICH SAMYCH, W BYCIU RÓŻNYMI.

I to jest piękne, to wzrusza mnie najmocniej.

Łączy nas to, że każdy z nas jest innym istnieniem. I niesie
sobą zupełnie inną wartość, z której można czerpać.

Ty masz taki dar, taki talent, takie umiejętności, taką
ekspresję.

Ja mam inne.

Wszystkie są ważne. Bo urozmaicają nasz świat.

Masz prawo tu być, dokładnie taki jaki jesteś.

Nie zmieniaj się. 

Ewoluuj. Transformuj się. Przepoczwarzaj.

 

 

Z miłością

Daria.

DARIA JESZKA

Przebudzona Dusza – Przebudzona do życia z przestrzeni dzikiego serca.

Autorka bloga www.przebudzonadusza.pl, zajmująca się holistycznym prowadzeniem terapii konopnych, a także profesjonalnym copywritingiem, a więc tworzeniem treści dla firm, oraz kreowaniem stron internetowych.

Nie czuje radości, a jest radością.

Nie czuje miłości, a jest miłością.

Nie doświadcza obfitości, tylko codziennie się nią staje.

„JESTEŚ JEDNOCZEŚNIE ARTYSTĄ I DZIEŁEM SZTUKI”. R. Sokół. 

Dodaj komentarz