Rozerwać serce i poskładać je na nowo.
Do biegu … gotowi, czy też nie – Start!
Grudzień 1989 roku. Przychodzę na świat. Moje pierwsze z nim zetknięcie to doświadczenie hałasu, ostrego światła jarzeniówki i łap obcego faceta, którego wszyscy dookoła nazywają doktorem.
Biorą mnie na pomiary i badania. Drę japę wniebogłosy, bo chcę wrócić tam gdzie jest moje bezpieczeństwo. Dopiero po jakimś czasie kładą mnie na piersi tej, która wytrwale nosiła mnie w swoim brzuchu przez ostatnie – jak mówią – 9 miesięcy. Ale dla mnie czas to iluzja. Chcę wrócić do tego brzucha. Było cicho, ciepło i przyjemnie.
Jedziemy do domu. Nareszcie! Bo kto chciałby spędzać swoje pierwsze dni życia, w tak okrutnym miejscu jakim jest szpital?
Wszyscy cieszą się na mój widok. Przynoszą prezenty. Uśmiechają i chcą mnie wziąć w swoje ramiona. Dopiero za 33 lata zrozumiem, o co tyle hałasu.
O co zapytasz?
Oto pojawił się na świecie owoc miłości, kolejna dusza, która przyniosła ze sobą trochę nieba, na ziemię.
I bardzo chciałam, aby tak było.
Jednak dość szybko spotkałam się z rzeczywistością. Która opiewa w kilka następujących faktów.
Wpaść w otchłań schematów i tresury społecznej
Przedszkole. 3-letnia Daria.
Nie chcę tam iść. Chcę zostać z mamą w domu. Bawić się pod jej bacznym, lecz czułym okiem. Ale podobno muszę, bo wszystkie dzieci, które mają 3 lata muszą. No więc pomimo wewnętrznego buntu, łamię się po pewnym czasie. Codziennie na budzik przerywam swój sen, który chciał jeszcze trwać. Jem śniadanie, choć jeszcze nie jestem głodna. I idę do ludzi, z którymi nie chcę spędzać dnia.
Potem jest tylko „lepiej”. Idę do szkoły.
Uzyskuję informacje zwrotne, że coś ze mną jest nie tak, ciągle jestem oceniana, przez ludzi których nazywam nauczycielami.
Już wtedy pokazuję światu mój dar. Mój dar, którym jest pisanie. Piszę i chłonę książki jak szalona. Ale oni karzą mi czytać tylko te określone i pisać według ich klucza. A w dodatku mówią, że mam się uczyć matematyki, której szczerze nienawidzę. Chcę pisać!
Tak mija pierwsze 11-12 lat życia.
Dojrzewam płciowo w dość szybkim tempie. Co staje się pretekstem do wyszydzania mnie przez kolegów i koleżanki. Tych, dla których podobno tu jestem, by uczyć się życia w społeczeństwie.
Odreagowuję obgryzając paznokcie do krwi. Dziś mam 33 lata i nie obgryzam ich dopiero od trzech miesięcy.
Mając 13 lat, moja psychika jest już na tyle zjechana, że gdy spotykam się po raz pierwszy z alkoholem, przepadam. Przepadam na co najmniej 15 następnych lat.
Wyraz buntu pokaleczonego serca
Bunt wyrażam poprzez wagarowanie i upijanie się z koleżankami w parku. Puste butelki wyrzucamy pod oddziałem banku, w którym jak się okaże, za kilkanaście lat dojadę swoją psychikę do końca.
Z zewnątrz wszystko wygląda prawidłowo. Oceny są w miarę, uśmiech do twarzy przyklejony także. Ale w środku serce rwie się w kierunku dzikości.
Umysł jest jednak już na tyle wytresowany i zindoktrynowany, że mając 18 lat sama decyduję się na dalsze przebywanie w systemowym schemacie i udaję się na studia, gdzie już na legalu mogę wyrażać mój i tak nierozumiany przeze mnie ból, poprzez dalsze sięganie po alkohol i imprezy.
Wstaję na budzik. Jem śniadanie, choć nie jestem głodna. Idę do ludzi, z którymi w sumie nie wiem czy chcę przebywać (coś Ci to przypomina?)
Nic wtedy nie wiem. Nie wiem kim jestem. Nie wiem dokąd zmierzam. Ale serce dalej rwie się w kierunku dzikości. A umysł blokuje.
Wyciszałam to serce dalej. Na różne sposoby. Nie tylko procentowymi napojami i imprezami. Ale i dążeniem do posiadania jak największej ilości dóbr materialnych, które w rzeczywistości nie ukoiły tęsknoty serca ani na chwilę. Zatraciłam się w tym. Myśląc, że tak wygląda życie. A przecież wygląda, skoro wszyscy wokół też tak żyją?
Nic bardziej mylnego, o czym przekonałam się wchodząc w 26-27 rok mojego życia.
Rzuciłam robotę w korpo. W banku (tak, dokładnie w tym samym pod który rzucałam puste butelki po nalewkach mając kilkanaście lat), w którym praca jeszcze do niedawna była moim marzeniem, zatem uważaj o czym marzysz. Otarłam się o stany depresyjne, będąc w miejscu tak wynaturzonym. Tak biegnącym, tak szybkim, tak zakłamanym. Serce dalej rwało się w kierunku dzikości.
Oto dostałam szansę na ratunek. Szansę, którą wykorzystałam.
Przepadnij, by odnaleźć
W moim życiu pojawiła się Święta Roślina, którą przyniósł mi mój ówczesny jeszcze chłopak, dziś już mąż. Konopie. Konopie, którym pozwoliłam się prowadzić.
Zajęłam się więc przygotowaniami do otwarcia pierwszego w moim mieście sklepu konopnego. To było w 2016 roku. Wtedy to był jeszcze w umysłach ludzkich ciężki narkotyk. Nie było łatwo, ale było warto. Dzięki temu stopniowo zaczęłam zrzucać pewne klapki z oczu.
Najpierw zrzuciłam te związane ze światem medycyny konwencjonalnej oraz przemysłu spożywczego. Ujrzałam kupę kłamstwa. Wyłączyłam tv i radio. Na zawsze.
Stałam się antysystemowym tworem. Stałam w oporze do wszystkiego, co pochodzi z systemu. Medycyna, edukacja, urzędy, podatki, procedury. Dopiero dziś wiem, że moim oporem zasilałam ten system. Im więcej w swojej głowie z nim walczyłam, tym bardziej stawał się wobec mnie opresyjny. Tak to już wygląda. Energia podąża za uwagą, co zasilasz to rośnie. Zatem zasilałam energią to, czego w życiu nie chciałam mieć.
Wszystko na opak
Mądre? Nie. Ale potrzebne, żeby z czasem dojrzeć do tego, by wstać z kolan.
Dziś oprawczy system już dla mnie nie istnieje. Jest obok. Nie wchodzimy sobie w drogę. On jest. I ja też jestem. On robi swoje, a ja swoje. Uwalniające, zaręczam. I było to niezwykle przydatne podczas całej szopki związanej z wirusem celebrytą. Nakazy i zakazy swoje, a ja również swoje w poczuciu silnej więzi z dzikością i wolnością. Ale tym razem nie zasilając już tej przestrzeni oporem, czy nienawiścią.
Nie zasilałam go wcale. Więc dla mnie umarł.
Mimo tej świadomości, nie pozostało to bez wpływu na moją psychikę, zmęczoną paranoją wśród otaczających mnie ludzi. W dużym więc skrócie – sprzedaliśmy firmę, dom w mieście i przeprowadziliśmy się w góry, do 15 metrowego drewnianego domku, z widokiem na pasmo Sudetów. Do domku, który nie miał żadnych wygód. Ani bieżącej wody, ani łazienki, ani niczego bez czego człowiek 21 wieku nie wyobraża sobie życia.
Ale my pragnęliśmy odcięcia. Pragnęliśmy dzikości, życia w naturze, jej bliskości i w zgodzie z nią. I otrzymaliśmy to, choć przyszło z totalnie innej strony…z bardzo niespodziewanej. Uwolnienie i przebudzenie do dzikiego serca, przyszło pod przebraniem. Pod płaszczykiem życiowej tragedii, utraty wszystkiego, strachu i braku jakiegokolwiek bezpieczeństwa. O czym prawdopodobnie będziesz czytać w kolejnych wpisach.
Kończąc jednak ten, chcę Cię zapewnić o jednej rzeczy.
Nic w życiu nam się nie przydarza. Nic nie jest przypadkowe. Nie spadają na nas żadne życiowe bomby. Życie jest bowiem za życiem. I każda przysłowiowa bomba, ma na celu rozerwać Twe serce, byś poskładał je na nowo. Z chaosu rodzi się spokój i równowaga. Zawsze. To naturalne, a częścią tej natury jestem ja i Ty.
z miłością
Daria.
DARIA JESZKA
Przebudzona Dusza – Przebudzona do życia z przestrzeni dzikiego serca.
Autorka bloga www.przebudzonadusza.pl, zajmująca się holistycznym prowadzeniem terapii konopnych, a także profesjonalnym copywritingiem, a więc tworzeniem treści dla firm, oraz kreowaniem stron internetowych.
Nie czuje radości, a jest radością.
Nie czuje miłości, a jest miłością.
Nie doświadcza obfitości, tylko codziennie się nią staje.
„JESTEŚ JEDNOCZEŚNIE ARTYSTĄ I DZIEŁEM SZTUKI”. R. Sokół.