You are currently viewing Rzucić wszystko i zamieszkać w górach!

Rzucić wszystko i zamieszkać w górach.


Lipiec 2018 roku. Miesiąc po naszym ślubie. Skromnym, bez zaplanowanego miesiąca miodowego. Dlaczego?

Bo w naszej krwi płynęło więcej chęci do inwestowania, niż ckliwego romantyzmu i welonów. Dlatego hajsy, które wydalibyśmy na wesele i wycieczkę all inclusive, ulokowaliśmy w ziemię w górach. Jak się później okaże, była to inwestycja o potężnej stopie zwrotu, i to nie tylko tej finansowej.

Otrzymaliśmy bowiem lekcje życia.

Potężne lekcje, które doprowadziły do roztrzaskania wszechwiedzącego i mądralińskiego ego, na kawałeczki.

By utorować dostęp do miłującego serca.

Stanęliśmy na tej ziemi i zakochaliśmy się w niej.

Ja zakochałam się w perspektywie ulokowania w tym miejscu pieniędzy, by z czasem sprzedać je z zyskiem.

Mój mąż zakochał się w perspektywie zamieszkania w tym miejscu i jak mówił w „powrocie do korzeni”.

Zatem nasze wizje były rozbieżne. Ale jak się później okazało, oboje mieliśmy rację.

Rok 2021. Mamy dość psychozy związanej z wirusem celebrytą, która odbywała się na ulicach naszego miasta.

Sprzedajemy duży, wygodny i komfortowy dom w mieście. Sprzedajemy naszą firmę. Żegnamy się ze wszystkimi na zawsze i wyjeżdżamy zamieszkać do naszego małego, 15 metrowego domku z drewna, który nie ma ani łazienki, ani bieżącej wody. Ale w zamian za to jest widok na cały Wszechświat. No dobra, na pasmo Sudetów.

Przez moją głowę przechodzi tryliard myśli. Mało wspierających. Chaotycznych. Wypełnionych lękiem, wymieszanym z ekscytacją. Nie wiemy jeszcze co tu będziemy robić, mimo iż plany w głowie ambitne. Stworzymy tu piękną agroturystykę. O tak! To jest to…

Potem Planeta Ziemia, przypomina nam o rzeczywistości…

Kilka rad dla człowieka nizin, uciekającego w Bieszczady.

Po pierwsze: nie kupuj działki, jeśli miejscowi mówią, że w życiu by tam nie zamieszkali, bo piździ i wieje, a jak nasypie śniegu, czy też tego białego gówna jak to mówi lektor w filmiku pt. „domek w Karkonoszach” – zostawiam link: https://www.youtube.com/watch?v=eumEuK1sD90, to to nie stopnieje aż do maja.

Stwierdziliśmy zgodnie, że opowiadają głupoty i pewnie nam zazdroszczą widoku, jaki będziemy mieli z tej działki, dlatego tak gadają.

Ten widok zrobił nam potężną „pizdę na oczach”.

Widzieliśmy zatem jedynie superlatywy oraz, że jakoś to ogarniemy.

Po drugie: nie kupuj działki usytuowanej na północnym stoku góry. Nie zobaczysz słońca, ani trawy przez 10 miesięcy w roku. Na szczęście tego błędu akurat nie popełniliśmy, choć tylko i wyłącznie przypadkiem. Gdyby działka ta była na północnym stoku i tak bylibyśmy jej zmarzniętymi do szpiku właścicielami, bo nie miałam pojęcia jakie to jest szalenie ważne. Że okoliczne szczyty mogą zasłaniać słońce. Helloł. Człowiek nizin.

Po trzecie: skosy i nachylenie terenu. Jeśli jest spore, to super – kondycję wyrobisz raz, dwa! Jednakże pamiętaj, że budowa domu sama się nie zrobi i z taczką będziesz popylać pod górkę, trzy razy dłużej niż na Twoich ukochanych nizinach. No chyba, że masz portfel wypełniony tłustymi dolarami, to może ktoś się skusi przyjść i coś Ci na takiej skarpie postawić. Z naciskiem na może.

Po czwarte: wypizgajewo i brak sąsiadów. W pierwszej kolejności zapytaj siebie dlaczego ich nie ma. My nie zadaliśmy sobie tego pytania, bardzo się cieszyliśmy że nikt nie mieszka na tej górce, i że będziemy tylko my, przyroda i dzika zwierzyna.

Ostatecznie zrozumieliśmy, że nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby się tu osiedlić. Aby ujrzeć widok na cały Wszechświat, trzeba było zimą popylać ponad kilometr pod górkę na nogach. Bo nawet pług śnieżny tam nie wjeżdżał.

Winowajca? Śnieg, i piękne pola dookoła nim pokryte, oraz silne wiatry – co powodowało, że nawet jakby miły Pan tym pługiem wjechał, to za pół godziny droga ponownie byłaby pokryta kupą białego gówna, więc darowali sobie niepotrzebne wydatki. Na szczęście mamy dwa psy, w typie husky, co pozwoliło na skonstruowanie sani zaprzęgowych, by chociaż bagaże i zakupy jakoś na górkę wwozić. Nasza Zofia była w raju.

Po piąte: Zakupy zrobione przez internet zamawiaj do paczkomatu, bo kurier ani Pan listonosz nie będą skorzy dostarczyć Ci przesyłkę pod drzwi. A paczkomat przynajmniej odbierzesz kiedy chcesz. No i śmieciarka też pod dom nie podjedzie. Na saniach zjechać na dół fajnie, ale powrót? Przesrane.

Nie wiem co z karetką, oraz strażą pożarną. Nie sprawdziliśmy.

HA HA HI HI.

No dobra, ale latem było kozacko. Latem było kozacko, mówię Wam.

Dużo ciszy i odpoczynku, pomiędzy zlotami rodziny, przyjaciół i znajomych, bo przecież darmowy nocleg w górach, zawsze w cenie, co nie? Haha

Jeżeli jesteś człowiekiem nizin, i kochasz mieć własne, pachnące słońcem pomidory w szklarni, to pamiętaj że w górach okres wegetacyjny, jest o wiele krótszy niż na nizinach. Nie wzięliśmy na to poprawki, więc nasze pomidory albo pachniały zakupami w Biedronce, oddalonej o tryliard kilometrów, albo były odmiany zielono-niedojrzałej.

Też się jadło.

To chociaż owoce będziemy mieli swoje – stwierdziliśmy. Ale wiatry łamały nasze drzewka, a fakt zamieszkania pośrodku pola, łąki spowodował inwazję super wielkich robali, które posiliły się tymi pięcioma czereśniami, które jednak wyrosły, na przekór tym wichurom.

Zimozielone krzewy w ogrodzie też możesz sobie darować, bo większość tej magicznej pory roku i tak spędzą pod śniegiem. Nie nacieszysz się nimi zatem.


No dobra, wygląda jakbym odradzała co nie?

NIC BARDZIEJ MYLNEGO.

Północny wiatr tworzy wikingów od wieków.

Chodź. Obejrzyj te zachody słońca. Zatop się w nich…

Moja dusza karmiła się przyrodą. Nie przeszkadzało mi, że:

Nie mam bieżącej wody

Do kibla muszę iść na dwór

Nie mam pralki, ani zmywarki.

Że jak się w kozie napaliło, to w domku było 45 stopni C (Pan w Castoramie zapewniał, że koza ogrzeje 70 metrowy dom, więc uznaliśmy że do naszego 15 m domku się nada). Czasami nie wiem czy zasypiałam, czy mdlałam z powodu wycieńczenia i odwodnienia. Zapytasz dlaczego odwodnienia? No cóż… Jak zimą piździ na dworze złem, to nie chcesz zbyt często chodzić do kibelka, który na tym dworze się znajduje. Siłą rzeczy pijesz mniej.

Ale były tez takie dni… mroźne, białe, słoneczne i spektakularne. Zobacz w galerii na dole.

One wynagradzały wszystko.


No dobra przejdźmy do konkretów, bo na razie sobie tu tylko śmieszkuję.

Rok czasu. Rok bez ludzi. Rok na odludziu. Sami, w tak maleńkim domku.

Powiem Wam, że to jest bardzo dużo czasu, żeby spotkać się z własnymi demonami. I demonami partnera.

Wcześniej dysponowaliśmy domem o powierzchni 220 metrów. Teraz 15 metrów. Wiesz… nie bardzo jest się gdzie schować. Pobyć w samotności, a oboje cyklicznie tego bardzo potrzebujemy.

Przeprowadzając się tam, wiedziałam że albo nasz związek się umocni, albo się pozabijamy.

Żyjemy, zatem zaręczam – związek się umocnił. To było terapeutyczne. Cały czas razem. W domku „off-grid”, byliśmy od siebie zależni. Nie byłam w stanie, bez jego pomocy wykąpać się, on nie był w stanie czasami pod tą śliską górkę, wwieźć samemu sanek z drewnem.

Nauczyliśmy się współpracy. Po kilku latach związku i małżeństwa, współpracy nauczyło nas dopiero to, tak samotne dla nas miejsce. Nie znaliśmy tam prawie nikogo. Byliśmy dla siebie całym światem. Ten świat przywieźliśmy ze sobą, z powrotem na nasze niziny, na które wróciliśmy po roku bardzo umocnieni, na wielu poziomach.

Ten czas na spotkanie się z własnymi demonami, uzdrowił. Był potrzebny. Demony przeszłości, teraźniejszości, czy nawet przyszłości – odeszły. Odeszły w płaczu, traumie, bólu, stracie. Nie istotne.

Czasami kiedy człowiek tak kurczowo trzyma się czegoś, co go niszczy, to kiedy to odpada, boli bardzo mocno. Ale to jest chwilowy ból. Ból ten przemija. Po nim przychodzi czas oddychania pełną piersią. Tym żyję aktualnie.

Wszędzie, gdzie pojedziesz zabierzesz ze sobą siebie.

Kochani, chcę Wam powiedzieć że jeżeli traktujesz wyjazd w Bieszczady, jako ucieczkę to prawdopodobnie Ci się to nie uda. Bowiem dogonisz tam samego siebie. Wszystkie demony pojadą wraz z Tobą. Być może skończy się to ostatecznie jak i u nas. Uzdrowią się. To zależy od Ciebie. Jedno jest pewne, jeśli Cię to woła – idź za tym.

Ta droga jest warta przebycia.

Przygoda warta do przeżycia.

Ostatecznie bowiem wszystko i tak dzieje się dla naszego najwyższego dobra.

Spełniliśmy nasze marzenie o posiadaniu ziemi w górach. Spełniliśmy marzenie o zamieszkaniu w dziczy. Dziś wijemy kolejne gniazdko, na wsi położonej w otulinie krainy niezwykłości – Dolinie Baryczy.

Mam wszystko czego potrzebuję.

Luksus ma dziś dla mnie zupełnie nowy wymiar.

Codziennie z wdzięcznością wchodzę pod prysznic, by potem położyć się w pachnącej pościeli wypranej w pralce automatycznej!

Z wdzięcznością wpadam na szybką kawkę do rodziców, zamiast czekać aż zrobią sobie wolne i wsiądą w samochód, by przyjechać do nas taki kawał drogi.

Z wdzięcznością też myślę o naszym podejściu do życia. Że chwytamy je i wyciskamy z niego wszystko co najlepsze! Że żyjemy odważnie i bezkompromisowo. Że potrafimy rzucić wszystko, bo serce woła, a potem rzucić to wszystko raz jeszcze,  bo ono znów woła o coś innego. Że podążamy za tym głosem, mimo iż wszystkim z zewnątrz wydaje się być niekonsekwentny, niestabilny i szalony.

Do tej historii, należycie już uhonorowanej w moim sercu, będę tu dla Was jeszcze wracać.


z miłością

Daria.

               

DARIA JESZKA

Przebudzona Dusza – Przebudzona do życia z przestrzeni dzikiego serca.

Autorka bloga www.przebudzonadusza.pl, zajmująca się holistycznym prowadzeniem terapii konopnych, a także profesjonalnym copywritingiem, a więc tworzeniem treści dla firm, oraz kreowaniem stron internetowych.

Nie czuje radości, a jest radością.

Nie czuje miłości, a jest miłością.

Nie doświadcza obfitości, tylko codziennie się nią staje.

„JESTEŚ JEDNOCZEŚNIE ARTYSTĄ I DZIEŁEM SZTUKI”. R. Sokół. 

Dodaj komentarz